Ostrzeżenia: Scena erotyczna
Przez dłuższą chwilę wpatrywania się w swoje oczy, Reita przysunął się do wokalisty i ujął jego twarz w swoje dłonie. Blondynek zamruczał cicho i przymknął powieki. Po chwili poczuł jak miękkie wargi basisty muskają delikatnie jego usta. Nieśmiało odwzajemnił pocałunek, uśmiechając się do siebie. Wydawało mu się to takie nierealne, jakby to była tylko jego wyobraźnia. Kiedy tylko Akira odsunął się od niego, otworzył oczy i spojrzał na niego nieśmiało. Nie wierzył w to, co właśnie się stało. To... było zbyt magiczne, żeby mógł uważać to za realizm. Objął delikatnie starszego, wtulając się przy tym w jego klatkę. Słyszał bicie serca, które wydawało się bić dla niego. Znowu czuł, że należy do basisty i był szczęśliwy.
Długie palce delikatnie przeczesywały jasne kosmyki wokalisty. Oddech owiewał szyję młodszego, przyprawiając go o dreszcze. Tego było mu trzeba po kilku tygodniach rozłąki. Ale jednak wiedział, że to tylko chwila zapomnienia, która niedługo zniknie. Będą musieli powrócić do brutalnej rzeczywistości, gdzie nie będzie dla nich miejsca. Po raz kolejny rozłączą się, a uczucia, które do siebie żywili na powrót zajmą miejsce w ich życiu. Ból, rozpacz, cierpienie... i miłość. Miłość pozostająca w ukryciu, lecz nadal obecna.
Silne ręce basisty usadziły Rukiego na swoich kolanach, muskając przy tym ustami jego szyję. Obaj wiedzieli do czego to zmierza, ale nie chcieli się bronić, pomimo, że nic nie zmieni tego, co się działo z nimi od tygodni. Wokalista złączył ich usta w pewniejszym, lecz namiętnym pocałunku. Uchylił zapraszająco usta, z czego Akira od razu skorzystał. Powoli badał wnętrze młodszego, niewinnie przy tym zaczepiając język młodszego, na co ten, mruczał z aprobatą. Wiedzieli, że nie powinni tego robić, ale pożądanie wzięło nad nimi górę.
Blondynek czuł jak basista podwija jego koszulkę, chcąc się jej pozbyć. Uniósł ręce, pomagając starszemu w zdjęciu jej. Zadrżał, kiedy poczuł jak zimne dłonie suną wzdłuż jego boków, kończąc wędrówkę na plecach, które zaczął zmysłowo masować. Takanori wygiął się w łuk czując jak chłopak delikatnie wgryzł się w jego szyję, pozostawiając w tym miejscu czerwony punkt. Znaczył go jeszcze przez chwilę, po czym ułożył wokalistę na kanapie, uprzednio ściągając swoją bluzkę. Ubrania były zbędne, więc po chwili obaj pozostali jedynie w bokserkach. Język basisty sunął po ciele młodszego docierając do gumki jego bokserek. Ucałował przez materiał rosnącą wypukłość, po czym szybko się ich pozbył, to samo robiąc ze swoimi. Nie zamierzał bawić się grą wstępną, od razu przystąpił do działania.
Sięgnął po buteleczkę lubrykantu, której zawartość wylał sobie na dłoń i rozsmarował ją na swoim członku. Nie chciał zrobić blondynkowi krzywdy, więc wsunął w jego wnętrze pierwszy palec, za chwilę dołączając drugi. Delikatnie go rozciągał i dodał jeszcze trzeci. Takanori westchnął cicho poruszając biodrami, dając jednocześnie znak, że jest już gotowy. Basista wyjął palce i płynnym ruchem zatopił się we wnętrzu młodszego. Zatrzymał się jednak, pozwalając na przyzwyczajenie się do uczucia wypełnienia. Ruki jęknął cichutko, kiedy tylko basista zaczął się w nim poruszać.
Robił to zmysłowo i powoli chcąć dać kochankowi jak najwięcej przyjemności. Nie chciał się spieszyć. Poznawał na nowo drobne ciałko wokalisty, które wygięło się delikatnie, kiedy uderzył w jego prostatę. Rytmiczne ruchy doprowadzały młodszego do szaleństwa. Po chwili pokój wypełniały jęki obu i ciche westchnienia. Obaj mieli wrażenie, że robią to po raz pierwszy, choć wcześniej kochali się regularnie.
Teraz, w tym momencie, czuli, że to jedno z najlepszych doznań, które mieli przyjemność doświadczać.
Wokalista jęknął przeciągle ogłaszając swoje spełnienie. Poczuł jak basista rozlewa się w nim i delikatnie opada na wymęczone ciałko. Złączyli usta w pocałunku, po czym basista wysunął się z niego i wziął na ręce kierując się do sypialni. Ułożył młodszego na łóżku, po chwili do niego dołączając. Przygarnął do siebie Rukiego i objął szczelnie ramionami.
- Kocham cię, Rei.. - wyszeptał Takanori układając głowę na torsie starszego.
Basista nie odpowiedział.
środa, 30 października 2013
poniedziałek, 28 października 2013
To tylko seks? cz.9
Gomenne za długość, ale... no, nie miałam pomysłu na ciąg dalszy. Wiem, że niektóre osoby czekały na ten rozdział, więc wrzucam. Mam nadzieję, że wybaczycie ; )
Ostrzeżenia: Opowiadanie pisane siłowo, bez jakiejkolwiek weny. Możliwe błędy czasowe, bądź inne.
Zastanawiałeś się kiedyś nad sensem swojego życia? Myślałeś o tym, co musiałbyś zrobić żeby poczuć się szczęśliwym? Z pewnością... nie. Znam Cię zbyt dobrze, nie jesteś taki. Jesteś zachłanny i wszystko chcesz brać niemal od razu. Nie potrafisz czekać, musisz dostać to, co chcesz od razu, nie licząc się z uczuciami innych. Masz gdzieś to, że możesz kogoś przy tym zranić, sprawić, że ta osoba Cię znienawidzi. Nie przestajesz walczyć, tylko brniesz do swojego celu. Kiedy słyszysz odmowę, załamujesz się, żeby po chwili stać się silniejszym. Odradzasz się na nowo i znowu atakujesz, doskonale wiedząc, że i tak polegniesz. Ale nie przejmujesz się tym, bo przez cały ten czas masz nadzieję, że Ci się uda. Jesteś blisko, po czym to, o co walczyłeś, po raz kolejny wymyka Ci się z rąk.Właśnie taki jesteś, Toshiya.
Teraz się nie dam, bo to, czego przez cały czas pragnąłem, jest bardzo blisko mnie. U mojego boku jest osoba, którą kochałem, kocham, i nadal kochał będę. Nie zepsujesz mi tego, nie tym razem. Zdaję sobie sprawę z tego, że się nie poddasz i będziesz walczył nadal o mnie. Mam nadzieję, że myślisz o mojej osobie poważnie, a nie jak o dziwce do pieprzenia, kiedy tylko nadarzy się na to okazja. Czyż nie do tego zmierzałeś tam, na korytarzu?
Miałeś ochotę, prawda? Chciałeś mnie przelecieć, bo tak Ci się podobało, czyż nie? Wiesz, że mam rację, nie próbuj zaprzeczać w żaden sposób. Przepraszam, jeśli wcześniej nieświadomie dałem Ci jakieś znaki, bądź nadzieję na odbudowanie tego, co między nami było. Nie chciałem tego, wybacz. Taki już jestem, mam talent do okazywania sprzecznych uczuć i oznak.
Jestem szczęśliwy z Akirą, więc chciałbym, żebyś to uszanował. O nic więcej nie proszę. Uwierz mi, blisko Ciebie jest osoba, która szczerze Cię kocha. Nie jestem nią ja, więc... czas abyś dostrzegł to, na co zasługujesz. Nie jestem w stanie zapewnić Ci tego, co on. Otwórz oczy i serce na nową miłość, Terachi.
- Tak, Takanori.. - mruknąłem cicho, kiedy przeczytałem wiadomość od niego. Nie wierzyłem w żadne jego słowo. - Banał. - Prychnąłem urażony.
Kłamał, zauważyłem to po stylu jego pisania. Wiedziałem, że nadal coś do mnie czuje, tylko broni się przed tym. Miałem wrażenie, że jest ze Szmatą jedynie z litości, bo widzi, że tamten go kocha. Byłem przekonany, że nie ma tam odwzajemnionego uczucia ze strony wokalisty, o nie.
Może i zachowywałem się jak psychol, ale musiałem zawalczyć o moje szczęście. A był nim właśnie Ruki. Nie dopuszczałem do siebie innej myśli. Pisząc o tej tajemniczej osobie miał na myśli siebie, byłem tego pewny. Nie chciałem kochać kogoś innego, nie potrafiłbym nawet. Obsesja? Być może, ale to przecież nic złego. Będę walczył, bo nic innego mi nie pozostało.
Ale w sumie... może Shinya ma rację? Co do uczuć młodego, rzecz jasna. Może faktycznie coś sobie wmawiałem. Czy wtedy Taka zareagowałby na moje pieszczoty? Nie wiem, ale to zrobił. Zawołał go, a to już o czymś świadczyło. Wyrywał się, prosił bym przestał. Tak się nie zachowuje osoba, która też cie kocha, prawda? Jednak nadal miałem nadzieję, że to ja powinienem teraz być z nim. Potrzebowałem go, jak nigdy dotąd. Chciałem go przytulić, pocałować, odgarnąć kosmyki jego włosów i szeptać mu na ucho o tym, jak bardzo go kocham.
Dotarło do mnie, że jeśli nie zrobię nic, Mały wymknie się z moich rąk. Tego nie chciałem, bo moje uczucia względem niego... zaczęły się ulatniać. W tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że przecież nie mam już u niego szans. Wyciągnąłem telefon i napisałem do blond basisty.
Do Szmaciak:
Opiekuj się nim, daję wam spokój. Ale... jeśli dowiem się, że go po raz kolejny skrzywdziłeś... Osobiście cię zatłukę.
Odetchnąłem głęboko, po czym opuściłem pokój hotelowy i udałem się do recepcji. Wymeldowałem się i opuściłem budynek. Będąc na zewnątrz, spojrzałem po raz ostatni w okno, które należało do apartamentu Matsumoto. Uśmiechnąłem się wsiadając do samochodu. Zaraz potem odjechałem w dobrze znanym mi kierunku. Do Shinyi...
Ostrzeżenia: Opowiadanie pisane siłowo, bez jakiejkolwiek weny. Możliwe błędy czasowe, bądź inne.
Zastanawiałeś się kiedyś nad sensem swojego życia? Myślałeś o tym, co musiałbyś zrobić żeby poczuć się szczęśliwym? Z pewnością... nie. Znam Cię zbyt dobrze, nie jesteś taki. Jesteś zachłanny i wszystko chcesz brać niemal od razu. Nie potrafisz czekać, musisz dostać to, co chcesz od razu, nie licząc się z uczuciami innych. Masz gdzieś to, że możesz kogoś przy tym zranić, sprawić, że ta osoba Cię znienawidzi. Nie przestajesz walczyć, tylko brniesz do swojego celu. Kiedy słyszysz odmowę, załamujesz się, żeby po chwili stać się silniejszym. Odradzasz się na nowo i znowu atakujesz, doskonale wiedząc, że i tak polegniesz. Ale nie przejmujesz się tym, bo przez cały ten czas masz nadzieję, że Ci się uda. Jesteś blisko, po czym to, o co walczyłeś, po raz kolejny wymyka Ci się z rąk.Właśnie taki jesteś, Toshiya.
Teraz się nie dam, bo to, czego przez cały czas pragnąłem, jest bardzo blisko mnie. U mojego boku jest osoba, którą kochałem, kocham, i nadal kochał będę. Nie zepsujesz mi tego, nie tym razem. Zdaję sobie sprawę z tego, że się nie poddasz i będziesz walczył nadal o mnie. Mam nadzieję, że myślisz o mojej osobie poważnie, a nie jak o dziwce do pieprzenia, kiedy tylko nadarzy się na to okazja. Czyż nie do tego zmierzałeś tam, na korytarzu?
Miałeś ochotę, prawda? Chciałeś mnie przelecieć, bo tak Ci się podobało, czyż nie? Wiesz, że mam rację, nie próbuj zaprzeczać w żaden sposób. Przepraszam, jeśli wcześniej nieświadomie dałem Ci jakieś znaki, bądź nadzieję na odbudowanie tego, co między nami było. Nie chciałem tego, wybacz. Taki już jestem, mam talent do okazywania sprzecznych uczuć i oznak.
Jestem szczęśliwy z Akirą, więc chciałbym, żebyś to uszanował. O nic więcej nie proszę. Uwierz mi, blisko Ciebie jest osoba, która szczerze Cię kocha. Nie jestem nią ja, więc... czas abyś dostrzegł to, na co zasługujesz. Nie jestem w stanie zapewnić Ci tego, co on. Otwórz oczy i serce na nową miłość, Terachi.
- Tak, Takanori.. - mruknąłem cicho, kiedy przeczytałem wiadomość od niego. Nie wierzyłem w żadne jego słowo. - Banał. - Prychnąłem urażony.
Kłamał, zauważyłem to po stylu jego pisania. Wiedziałem, że nadal coś do mnie czuje, tylko broni się przed tym. Miałem wrażenie, że jest ze Szmatą jedynie z litości, bo widzi, że tamten go kocha. Byłem przekonany, że nie ma tam odwzajemnionego uczucia ze strony wokalisty, o nie.
Może i zachowywałem się jak psychol, ale musiałem zawalczyć o moje szczęście. A był nim właśnie Ruki. Nie dopuszczałem do siebie innej myśli. Pisząc o tej tajemniczej osobie miał na myśli siebie, byłem tego pewny. Nie chciałem kochać kogoś innego, nie potrafiłbym nawet. Obsesja? Być może, ale to przecież nic złego. Będę walczył, bo nic innego mi nie pozostało.
Ale w sumie... może Shinya ma rację? Co do uczuć młodego, rzecz jasna. Może faktycznie coś sobie wmawiałem. Czy wtedy Taka zareagowałby na moje pieszczoty? Nie wiem, ale to zrobił. Zawołał go, a to już o czymś świadczyło. Wyrywał się, prosił bym przestał. Tak się nie zachowuje osoba, która też cie kocha, prawda? Jednak nadal miałem nadzieję, że to ja powinienem teraz być z nim. Potrzebowałem go, jak nigdy dotąd. Chciałem go przytulić, pocałować, odgarnąć kosmyki jego włosów i szeptać mu na ucho o tym, jak bardzo go kocham.
Dotarło do mnie, że jeśli nie zrobię nic, Mały wymknie się z moich rąk. Tego nie chciałem, bo moje uczucia względem niego... zaczęły się ulatniać. W tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że przecież nie mam już u niego szans. Wyciągnąłem telefon i napisałem do blond basisty.
Do Szmaciak:
Opiekuj się nim, daję wam spokój. Ale... jeśli dowiem się, że go po raz kolejny skrzywdziłeś... Osobiście cię zatłukę.
Odetchnąłem głęboko, po czym opuściłem pokój hotelowy i udałem się do recepcji. Wymeldowałem się i opuściłem budynek. Będąc na zewnątrz, spojrzałem po raz ostatni w okno, które należało do apartamentu Matsumoto. Uśmiechnąłem się wsiadając do samochodu. Zaraz potem odjechałem w dobrze znanym mi kierunku. Do Shinyi...
niedziela, 27 października 2013
Przepraszam, dłużej tak nie potrafię... cz. 6 (Miniatura)
Zamieram, kiedy tylko słyszę, że Akira po chwili kieruje swoje kroki ku kuchni. Siedzę, trzymając kanapkę przy ustach, nasłuchując. Zatrzymuje się nagle, czuję, że stoi w drzwiach kuchennych i przygląda mi się. Zaczynam drżeć, boję się usłyszeć jego słów. Domyślam się, co powie, ale nie przyjmuję sobie tego do wiadomości. Nadal trwam w przekonaniu, że jednak mi wybaczy.
- Takanori, myślę, że powinieneś już iść. - Paraliżuje mnie jego oschłość, pierwsze krople łez moczą moje policzki. Nie wierzę, że to powiedział. Nadal liczę na to, że się przesłyszałem.
- Takanori?
- Hmm? - Zdobywam się tylko na tyle. Więcej słów nie chce opuścić moich ust.
- Pytałem, czy chcesz się umyć. - Zaraz, czyli... tylko mi się zdawało, tak? Odwracam się w jego stronę i widzę jego lekki uśmiech.
- Um, tak. Dziękuję, a czy..? - Przerywa mi gestem dłoni.
- Ubrania położyłem na pralce, przebierz się w nie. - Posyłam mu nieśmiały uśmiech, który on odwzajemnia. - Idź już, Taka-chan.
Wstaję i zmierzam do łazienki. Zamykam się, opierając się po chwili o drzwi. Zaciskam mocno oczy i dłonie. Nie, ze mną jest coś nie tak. Dlaczego to usłyszałem? Czyżby mi się tylko zdawało? Nie jestem nienormalny, żeby słyszeć jakieś dziwne głosy. Osuwam się na podłogę i ukrywam głowę między kolanami. Ścieram wierzchem dłoni łzy, po czym normuję oddech. Boję się, nie wiem czego,ale jednak. Przed Akirą? Przed samym sobą?
Nie znam odpowiedzi, nie potrafię nawet jej znaleźć. Ukryta gdzieś głęboko, ze strachu przed jej poznaniem. Sam nie wiem czemu, ale.. Zawsze pojawia się ale, bez względu na sytuację.
Po chwili dochodzę do siebie i wstaję. Podchodzę do lustra, przyglądam się swojemu odbiciu, nie poznaję siebie. Ktoś, kto jest po drugiej stronie nie jest mną. Przede mną stoi młody chłopak, dość blady, z podkrążonymi oczami. To nie mogę być ja, to niemożliwe, a jednak. Nie rozumiem, dlaczego tak się zaniedbałem? To wynik tego, co ostatnio przeżyłem? Całkiem możliwe.
Ściągam ubranie i wchodzę pod prysznic. Głowę opieram o kafelki, oddychając głęboko. Za dużo tego wszystkiego dla mnie. Czuję się słaby psychicznie, tak, jakby każda rzecz mogła mnie zranić. Odkręcam wodę, po chwili czując jak gorące strumienie obmywają moje ciało. Drżę, po czym zamykam oczy. Słone krople na nowo moczą moją twarz, ale woda skutecznie je maskuje. Mam wrażenie, że powoli umieram. Nie jako człowiek, a jako jego wnętrze. Czuję dziwne ukłucie w sercu. Jest tak bolesne, że chwytam się za pierś i oddycham głośno. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie chcę już tak żyć. Nie chcę żyć w świecie, w którym nie ma Akiry. Nie potrafię.
Uspokajam się po paru minutach i wychodzę. Wycieram się wolno ręcznikiem, który przesiąknięty jest zapachem blondyna. Pamiętam go dokładnie, w sensie: ręcznik. Przypominam sobie jak Akira wychodził z łazienki, tylko nim owinięty. Podchodził wtedy do mnie i obejmował ciasno, przyciskając mnie do swojej piersi. Czułem bicie jego serca, które należało do mnie.
Ubieram się w przyszykowane ubrania i opuszczam pomieszczenie. Kieruję się do kuchni, ale tam nie zastaję basisty. Stoję tak jeszcze przez chwilę, po czym kieruję się do salonu. Widzę go, siedzi na kanapie i ogląda telewizję. Podnosi na mnie wzrok, kiedy wyczuwa moją obecność. Po raz kolejny uśmiecha się delikatnie i gestem przywołuje mnie do siebie. Jak zaczarowany kroczę w jego kierunku. Siadam obok niego, a wzrok wbijam w podłogę. Nie jestem na tyle odważny, żeby móc spojrzeć mu prosto w oczy. Moje dłonie lekko drżą, a ja zaciskam je w pięści, chcąc je zatrzymać. Wzdycham, kiedy mi się to nie udaje.
W końcu, po chwili walki z samym sobą, spoglądam na Reitę. On też na mnie patrzy, a w jego oczach zauważam ból zmieszany z radością. Nie rozumiem tego, nie chcę. Cieszy mnie, że nie ma nic przeciwko mojej obecności, bardzo. Czuję jak ujmuje moją dłoń i delikatnie ją ściska. Łzy znowu wypełniają moje oczy, ale żadna nie próbuje ich opuścić. Jestem wpatrzony w basistę, usta przy tym mi lekko drżą. Nie jestem w stanie nic powiedzieć, ale dociera do mnie, że teraz słowa nie mają znaczenia, nie są potrzebne. Patrzymy się na siebie jeszcze chwilę, a potem posyłamy wzajemnie delikatne uśmiechy. Jest mi dobrze, teraz przy nim. Na razie mi to wystarcza, nie chcę być zachłanny. Na wszystko przyjdzie czas, przetrwamy to wszystko. Razem, nie w pojedynkę. Szczęście maluje nam się na twarzach, ale nic o tym nie mówimy. Nie chcemy zburzyć tej pięknej chwili.
- Przepraszam.. - wypowiadamy w tym samym momencie, po czym oboje cicho się śmiejemy. Tak jest dobrze, tak powinno być.
- Takanori, myślę, że powinieneś już iść. - Paraliżuje mnie jego oschłość, pierwsze krople łez moczą moje policzki. Nie wierzę, że to powiedział. Nadal liczę na to, że się przesłyszałem.
- Takanori?
- Hmm? - Zdobywam się tylko na tyle. Więcej słów nie chce opuścić moich ust.
- Pytałem, czy chcesz się umyć. - Zaraz, czyli... tylko mi się zdawało, tak? Odwracam się w jego stronę i widzę jego lekki uśmiech.
- Um, tak. Dziękuję, a czy..? - Przerywa mi gestem dłoni.
- Ubrania położyłem na pralce, przebierz się w nie. - Posyłam mu nieśmiały uśmiech, który on odwzajemnia. - Idź już, Taka-chan.
Wstaję i zmierzam do łazienki. Zamykam się, opierając się po chwili o drzwi. Zaciskam mocno oczy i dłonie. Nie, ze mną jest coś nie tak. Dlaczego to usłyszałem? Czyżby mi się tylko zdawało? Nie jestem nienormalny, żeby słyszeć jakieś dziwne głosy. Osuwam się na podłogę i ukrywam głowę między kolanami. Ścieram wierzchem dłoni łzy, po czym normuję oddech. Boję się, nie wiem czego,ale jednak. Przed Akirą? Przed samym sobą?
Nie znam odpowiedzi, nie potrafię nawet jej znaleźć. Ukryta gdzieś głęboko, ze strachu przed jej poznaniem. Sam nie wiem czemu, ale.. Zawsze pojawia się ale, bez względu na sytuację.
Po chwili dochodzę do siebie i wstaję. Podchodzę do lustra, przyglądam się swojemu odbiciu, nie poznaję siebie. Ktoś, kto jest po drugiej stronie nie jest mną. Przede mną stoi młody chłopak, dość blady, z podkrążonymi oczami. To nie mogę być ja, to niemożliwe, a jednak. Nie rozumiem, dlaczego tak się zaniedbałem? To wynik tego, co ostatnio przeżyłem? Całkiem możliwe.
Ściągam ubranie i wchodzę pod prysznic. Głowę opieram o kafelki, oddychając głęboko. Za dużo tego wszystkiego dla mnie. Czuję się słaby psychicznie, tak, jakby każda rzecz mogła mnie zranić. Odkręcam wodę, po chwili czując jak gorące strumienie obmywają moje ciało. Drżę, po czym zamykam oczy. Słone krople na nowo moczą moją twarz, ale woda skutecznie je maskuje. Mam wrażenie, że powoli umieram. Nie jako człowiek, a jako jego wnętrze. Czuję dziwne ukłucie w sercu. Jest tak bolesne, że chwytam się za pierś i oddycham głośno. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie chcę już tak żyć. Nie chcę żyć w świecie, w którym nie ma Akiry. Nie potrafię.
Uspokajam się po paru minutach i wychodzę. Wycieram się wolno ręcznikiem, który przesiąknięty jest zapachem blondyna. Pamiętam go dokładnie, w sensie: ręcznik. Przypominam sobie jak Akira wychodził z łazienki, tylko nim owinięty. Podchodził wtedy do mnie i obejmował ciasno, przyciskając mnie do swojej piersi. Czułem bicie jego serca, które należało do mnie.
Ubieram się w przyszykowane ubrania i opuszczam pomieszczenie. Kieruję się do kuchni, ale tam nie zastaję basisty. Stoję tak jeszcze przez chwilę, po czym kieruję się do salonu. Widzę go, siedzi na kanapie i ogląda telewizję. Podnosi na mnie wzrok, kiedy wyczuwa moją obecność. Po raz kolejny uśmiecha się delikatnie i gestem przywołuje mnie do siebie. Jak zaczarowany kroczę w jego kierunku. Siadam obok niego, a wzrok wbijam w podłogę. Nie jestem na tyle odważny, żeby móc spojrzeć mu prosto w oczy. Moje dłonie lekko drżą, a ja zaciskam je w pięści, chcąc je zatrzymać. Wzdycham, kiedy mi się to nie udaje.
W końcu, po chwili walki z samym sobą, spoglądam na Reitę. On też na mnie patrzy, a w jego oczach zauważam ból zmieszany z radością. Nie rozumiem tego, nie chcę. Cieszy mnie, że nie ma nic przeciwko mojej obecności, bardzo. Czuję jak ujmuje moją dłoń i delikatnie ją ściska. Łzy znowu wypełniają moje oczy, ale żadna nie próbuje ich opuścić. Jestem wpatrzony w basistę, usta przy tym mi lekko drżą. Nie jestem w stanie nic powiedzieć, ale dociera do mnie, że teraz słowa nie mają znaczenia, nie są potrzebne. Patrzymy się na siebie jeszcze chwilę, a potem posyłamy wzajemnie delikatne uśmiechy. Jest mi dobrze, teraz przy nim. Na razie mi to wystarcza, nie chcę być zachłanny. Na wszystko przyjdzie czas, przetrwamy to wszystko. Razem, nie w pojedynkę. Szczęście maluje nam się na twarzach, ale nic o tym nie mówimy. Nie chcemy zburzyć tej pięknej chwili.
- Przepraszam.. - wypowiadamy w tym samym momencie, po czym oboje cicho się śmiejemy. Tak jest dobrze, tak powinno być.
piątek, 25 października 2013
Ósmy kolor tęczy - cz.5
[Reita]
Kochałem Yutakę całym sercem, jednak było coś, co przy nim przypominało mi o przeszłości. O okresie czasu, którego najchętniej wyrzuciłbym z pamięci. Udał, że nigdy nie powinien mieć miejsca.
W młodości, jeszcze jako dzieciak, wszyscy zarzucali mi, że na nic nie zasługuję. Że jestem nikim, i takim będę już do końca życia. Wierzyłem im, bo sam zacząłem tak myśleć. Skreśliłem siebie, bo wiedziałem, że tamci tego ode mnie oczekują. Nawet rodzina...
Z nią miałem najgorzej, bo matka za każdym razem wypominała mi błędy. O wszystkim opowiadała swojemu facetowi. Z tego, co wiedziałem, ojciec zostawił ją jak jeszcze była w ciąży. Od babci dowiedziałem się, że miałem zostać usunięty, miałem się nie narodzić.
Po jakimś czasie, wszyscy się na mnie wypięli. Na każdym kroku udowadniali mi, ze do niczego się nie nadaję. Nie miałem życia w szkole, w domu. Czasami czułem się szmaciana lalka, całkowicie pozbawiona ludzkich uczuć. Jak marionetka, z którą robi się, co tylko się chce. Skrzydła, które skutecznie mi podcinano, całkowicie zniknęły. Nie było ich, a zostały tylko marzenia, których nigdy nie spełnię, które będą przy mnie za każdym razem, ale ja nie będę mógł nic z nimi zrobić. Cele zamieniałem właśnie na marzenia. Kierowałem się tylko tym, co sugerowali mi inni, bo przecież i tak nic nie osiągnę. Przyszedłem na świat tylko po to, żeby być. Dzięki mnie matka miała pieniądze, a poza tym nic. Widziała we mnie nieudacznika, który tylko jej przeszkadza w układaniu sobie życia na nowo. Nie byłem do niczego potrzebny, poza kasą. Tylko ona kazała matce trzymać mnie w domu i nie puszczać.
Byłem ograniczany. Nie mogłem nigdzie wychodzić, tylko cały czas musiałem siedzieć nad książkami i się uczyć. Żadnych przyjaciół, niczego. Sam, pozostawiony na łaskę innych. Z głupimi marzeniami, bez wiary w siebie, bez wewnętrznej motywacji do dążenia do celu. Nic, pustka.
Najgorsza była ta, którą chowałem w sercu. Pustka, zwana miłością. Pragnąłem kochać jak nigdy dotąd. A spowodowane to było tym, że nigdy nie znałem takiego uczucia. Nie wiedziałem jak to jest kochać, i jak być kochanym. Nienawidziłem siebie za to, bo wokół mnie było zbyt dużo ludzi darzących się właśnie tym uczuciem, a ja nie mogłem tego doświadczyć.
Kiedy już byłem w szkole średniej, zrozumiałem, jak wiele pozostawiłem za sobą. Zdałem sobie sprawę z tego, że nie chcę tam więcej być. Nie chciałem tam chodzić, tylko dlatego, że to właśnie matka mi ją wybrała, bo życzyła sobie, żebym był kimś. Dla niej, niekoniecznie. Chciała pokazać jakiego ma zdolnego syna, który uczy się w jednej z najlepszych uczelni w mieście. Tak naprawdę nie myślała o tym w ten sposób. Nienawidziła mnie, jak nie wiem co. W jej oczach nie istniałem, a w sercu nie miałem u niej miejsca. Nigdy nie powiedziała, że mnie kocha, że jest ze mnie dumna, że zrobiłem coś, czego nie mogła się spodziewać. Znosiłem to wszystko dla niej, żeby w końcu dostrzegła we mnie kogoś, kto jest godny nazywać się jej synem.
"Wiecie dlaczego tu jestem? Z pewnością nie...
Nie jestem tu z własnej woli. Decyzję o tym, że się tutaj znalazłem, podjęła moja matka. Wcale nie chcę tu być. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, co czuję, gdy muszę wstać rano i przyjść tutaj. Muszę pokonać całą nienawiść do tego miejsca, żeby tylko sprawić jej przyjemność. Co z tego, skoro ona tego nie widzi. Nie ma u niej miejsca dla kogoś takiego jak ja...
Nie rozumiecie mnie, bo nigdy wcześniej nie doświadczyliście tego, co ja. Jesteście tutaj ze swojego wyboru, bo chcecie być kimś. Kimś ważnym, do kogo ludzie będą mieli powszechny szacunek. Ja... nie chcę być taki, jak wy. Chcę być sobą, dlatego podjąłem taką decyzję.
Od zawsze marzyłem, żeby stać na scenie. Widzieć, że moja gra przynosi fanom tyle radości. Że wzruszam ich, albo bawię do łez. Właśnie taką osobą chcę być...
Macie cele, do których dążycie. Ja natomiast przez presję, cele zamieniłem na marzenia, i wiem, że większości nie uda mi się ich spełnić. Odchodzę, bo nie widzę siebie tutaj. To nie jest miejsce, w którym chciałbym być teraz.."
Słowa, które wtedy wypowiedziałem do klasy i wychowawcy, wciąż echem odbijały się w mojej głowie. Rzuciłem szkołę i zacząłem grać na basie, bo to sprawiało, że byłem szczęśliwy. Uśmiech pojawiał się na mojej twarzy, kiedy tylko mogłem trzymać w dłoniach to, czego przez całe życia pragnąłem. Ćwiczyłem bardzo ciężko tylko po to, by pewnego dnia stanąć na scenie wraz z zespołem, pokazując ile dla mnie znaczy muzyka i to, kim wtedy będę.
Miesiąc później poznałem Kouyou. Okazało się, że uczył się ze mną w klasie, a ja jak ostatni idiota go nie zauważałem. Przyjaźń, jaką się wtedy obdarzyliśmy, była jedną z rzeczy, których w głębi pragnąłem. Zaraz po tym zakochałem się, i to z wzajemnością. Spędziłem z Kou cudowne trzy lata, ale w chwili, kiedy tworzyliśmy GazettO, pojawili się oni. Mianowicie Shiroyama Yuu i Tanabe Yutaka. Gitarzystę prowadzącego wzięło niemal od razu, gdy tylko ujrzał Aoi'ego. Rozstaliśmy się dzień później, a przyznam, że nie bolało tak bardzo. Rok później, kiedy Yune postanowił odejść z zespołu, pojawił się właśnie Kai. Moje słoneczko...
Kochałem Yutakę całym sercem, jednak było coś, co przy nim przypominało mi o przeszłości. O okresie czasu, którego najchętniej wyrzuciłbym z pamięci. Udał, że nigdy nie powinien mieć miejsca.
W młodości, jeszcze jako dzieciak, wszyscy zarzucali mi, że na nic nie zasługuję. Że jestem nikim, i takim będę już do końca życia. Wierzyłem im, bo sam zacząłem tak myśleć. Skreśliłem siebie, bo wiedziałem, że tamci tego ode mnie oczekują. Nawet rodzina...
Z nią miałem najgorzej, bo matka za każdym razem wypominała mi błędy. O wszystkim opowiadała swojemu facetowi. Z tego, co wiedziałem, ojciec zostawił ją jak jeszcze była w ciąży. Od babci dowiedziałem się, że miałem zostać usunięty, miałem się nie narodzić.
Po jakimś czasie, wszyscy się na mnie wypięli. Na każdym kroku udowadniali mi, ze do niczego się nie nadaję. Nie miałem życia w szkole, w domu. Czasami czułem się szmaciana lalka, całkowicie pozbawiona ludzkich uczuć. Jak marionetka, z którą robi się, co tylko się chce. Skrzydła, które skutecznie mi podcinano, całkowicie zniknęły. Nie było ich, a zostały tylko marzenia, których nigdy nie spełnię, które będą przy mnie za każdym razem, ale ja nie będę mógł nic z nimi zrobić. Cele zamieniałem właśnie na marzenia. Kierowałem się tylko tym, co sugerowali mi inni, bo przecież i tak nic nie osiągnę. Przyszedłem na świat tylko po to, żeby być. Dzięki mnie matka miała pieniądze, a poza tym nic. Widziała we mnie nieudacznika, który tylko jej przeszkadza w układaniu sobie życia na nowo. Nie byłem do niczego potrzebny, poza kasą. Tylko ona kazała matce trzymać mnie w domu i nie puszczać.
Byłem ograniczany. Nie mogłem nigdzie wychodzić, tylko cały czas musiałem siedzieć nad książkami i się uczyć. Żadnych przyjaciół, niczego. Sam, pozostawiony na łaskę innych. Z głupimi marzeniami, bez wiary w siebie, bez wewnętrznej motywacji do dążenia do celu. Nic, pustka.
Najgorsza była ta, którą chowałem w sercu. Pustka, zwana miłością. Pragnąłem kochać jak nigdy dotąd. A spowodowane to było tym, że nigdy nie znałem takiego uczucia. Nie wiedziałem jak to jest kochać, i jak być kochanym. Nienawidziłem siebie za to, bo wokół mnie było zbyt dużo ludzi darzących się właśnie tym uczuciem, a ja nie mogłem tego doświadczyć.
Kiedy już byłem w szkole średniej, zrozumiałem, jak wiele pozostawiłem za sobą. Zdałem sobie sprawę z tego, że nie chcę tam więcej być. Nie chciałem tam chodzić, tylko dlatego, że to właśnie matka mi ją wybrała, bo życzyła sobie, żebym był kimś. Dla niej, niekoniecznie. Chciała pokazać jakiego ma zdolnego syna, który uczy się w jednej z najlepszych uczelni w mieście. Tak naprawdę nie myślała o tym w ten sposób. Nienawidziła mnie, jak nie wiem co. W jej oczach nie istniałem, a w sercu nie miałem u niej miejsca. Nigdy nie powiedziała, że mnie kocha, że jest ze mnie dumna, że zrobiłem coś, czego nie mogła się spodziewać. Znosiłem to wszystko dla niej, żeby w końcu dostrzegła we mnie kogoś, kto jest godny nazywać się jej synem.
"Wiecie dlaczego tu jestem? Z pewnością nie...
Nie jestem tu z własnej woli. Decyzję o tym, że się tutaj znalazłem, podjęła moja matka. Wcale nie chcę tu być. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, co czuję, gdy muszę wstać rano i przyjść tutaj. Muszę pokonać całą nienawiść do tego miejsca, żeby tylko sprawić jej przyjemność. Co z tego, skoro ona tego nie widzi. Nie ma u niej miejsca dla kogoś takiego jak ja...
Nie rozumiecie mnie, bo nigdy wcześniej nie doświadczyliście tego, co ja. Jesteście tutaj ze swojego wyboru, bo chcecie być kimś. Kimś ważnym, do kogo ludzie będą mieli powszechny szacunek. Ja... nie chcę być taki, jak wy. Chcę być sobą, dlatego podjąłem taką decyzję.
Od zawsze marzyłem, żeby stać na scenie. Widzieć, że moja gra przynosi fanom tyle radości. Że wzruszam ich, albo bawię do łez. Właśnie taką osobą chcę być...
Macie cele, do których dążycie. Ja natomiast przez presję, cele zamieniłem na marzenia, i wiem, że większości nie uda mi się ich spełnić. Odchodzę, bo nie widzę siebie tutaj. To nie jest miejsce, w którym chciałbym być teraz.."
Słowa, które wtedy wypowiedziałem do klasy i wychowawcy, wciąż echem odbijały się w mojej głowie. Rzuciłem szkołę i zacząłem grać na basie, bo to sprawiało, że byłem szczęśliwy. Uśmiech pojawiał się na mojej twarzy, kiedy tylko mogłem trzymać w dłoniach to, czego przez całe życia pragnąłem. Ćwiczyłem bardzo ciężko tylko po to, by pewnego dnia stanąć na scenie wraz z zespołem, pokazując ile dla mnie znaczy muzyka i to, kim wtedy będę.
Miesiąc później poznałem Kouyou. Okazało się, że uczył się ze mną w klasie, a ja jak ostatni idiota go nie zauważałem. Przyjaźń, jaką się wtedy obdarzyliśmy, była jedną z rzeczy, których w głębi pragnąłem. Zaraz po tym zakochałem się, i to z wzajemnością. Spędziłem z Kou cudowne trzy lata, ale w chwili, kiedy tworzyliśmy GazettO, pojawili się oni. Mianowicie Shiroyama Yuu i Tanabe Yutaka. Gitarzystę prowadzącego wzięło niemal od razu, gdy tylko ujrzał Aoi'ego. Rozstaliśmy się dzień później, a przyznam, że nie bolało tak bardzo. Rok później, kiedy Yune postanowił odejść z zespołu, pojawił się właśnie Kai. Moje słoneczko...
piątek, 11 października 2013
Przepraszam, dłużej tak nie potrafię... cz.5 (Miniatura)
Po kilku minutach marszu zdałem sobie sprawę, że niepotrzebnie zaufałem intuicji. Znajdowałem się na obrzeżach miasta, gdzie akurat nigdy się nie zapuszczałem, bo uważałem to za zbędne. Mieszkałem w centrum, do sklepów miałem blisko, a teraz również i do wytworni. Jeśli już wyjeżdżałem poza granice Tokio, to tylko z Reitą, ale w przeciwnym kierunku. Nie orientowałem się zbytnio, co mogę spotkać po drugiej stronie.
Idąc tak, mijałem wille i domy, które, jak myślałem, należały do wpływowych ludzi. Osobiście, musiałem przyznać, te budynki mnie zachwycały. Ja jeszcze nie mogłem sobie na to pozwolić. Może kiedyś, kiedy wybiję się muzycznie na szczyt, kupię taki dom i zamieszkam w nim z osobą, którą kocham. W moich wyobrażeniach to nadal był Akira.
Mijając kolejne domy, stwierdziłem, że nie trafię tędy nigdzie. Przypuszczałem, że do domu mam dość daleko, więc wyjąłem telefon i wybrałem numer do Uruhy. Przy kolejnych sygnałach traciłem nadzieję, że odbierze, ale dopiero zrobił to po przedostatnim sygnale.
- Słucham? - Po głosie można było wyczuć, że jest bardziej wstawiony.
- Uruś, nigdy nie byłem w tej okolicy, i nie wiem jak mogę się stąd dostać do domu. - Powiedziałem na jednym wdechu, bo może to i dziwne, ale bałem się ciemności. Właśnie zaczynało się ściemniać, a ja byłem coraz bardziej przerażony.
- Kotek, powiedz mi dokładnie, gdzie jesteś? - No tak, po alkoholu różne rzeczy się mówi. Odwróciłem się przodem do małego domku, aby dojrzeć numer budynku.
- Dom z nr 74, Kou. - Głos mi zadrżał, kiedy tylko usłyszałem w pobliżu jakiś szelest. - Mógłbyś po mnie wyjść?
- Nooo, w sumie tak, ale niedługo wpada Shiro! - Prawie krzyknął z podekscytowania. - Ruks, przyjdziemy razem. Czekaj tam na nas.
- Dobrze, pa. - Rozłączyłem się i rozejrzałem zaniepokojony. Nic nie usłyszałem, więc odetchnąłem. To nie było normalne, że się bałem. Wydawało się to być chore.
Stałem i stałem, patrząc co chwila na telefon, sprawdzając godziny. Piętnaście minut, tylko piętnaście minut, które dla mnie były niczym piętnaście godzin. Powtarzałem sobie w myślach, że już niedługo przyjdą, że będę bezpieczny. Wiedziałem jednak, że dopóki się nie zjawią, ja nadal będę drżał ze strachu, w obawie przed niebezpieczeństwem.
Parę minut później znowu usłyszałem ten sam szelest, tyle, że głośniejszy. Czułem, że coś się do mnie zbliża, ale nie poruszyłem się. Strach skutecznie mnie paraliżował. Rozejrzałem się, zaraz po czym zauważyłem dziwne światła zmierzające w moją stronę. Cofnąłem się, plecami zaś opierając się ogrodzenie. Wydawało mi się, że to coś bardziej się rozpędza. Wrzasnąłem głośno, za chwilę czując ból i przerażającą ciemność.
***
Obudziłem się, czując okropny ból pleców i głowy. Promienie słoneczne przeraźliwie drażniły moje oczy, w skutek czego, odwróciłem głowę w przeciwną stronę. Uchyliłem szerzej oczy, chcąc upewnić się, gdzie się znajduję. Podejrzewałem też, że jestem u Kouyou.
Poza ciszą, nie udało mi się nic innego usłyszeć. Taka dziwna pustka kryła się w czterech ścianach pokoju. w którym obecnie przebywałem. Czułem się też dziwnie, bo nie znałem tego pomieszczenia, nie wiedziałem do kogo należy. Może jest to dom nr 74?
Nie, to było najmniej prawdopodobne. Napewno zjawił się tam Kouyou z Yuu, i zabrali mnie do siebie, chociaż...
Usiadłem na łóżku, lekko krzywiąc się z bólu. Moją uwagę przykuł wielkie zdjęcie wiszące na ścianie. Miałem wrażenie, że już gdzieś je widziałem. Takich rzeczy się nie zapomina, jednak ja nie potrafiłem sobie przypomnieć skąd je znam. Próbowałem odszukać je w pamięci, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, próbując przy tym znaleźć coś, co pomoże mi skojarzyć fakty. W kącie dostrzegłem bas, wyglądał bardzo znajomo.
- Reita... - szepnąłem, a w moich oczach zaczęły pojawiać się łzy. Trafiłem do... Reity. To było takie dziwne, bo nie wiedziałem jak się tam znalazłem. Czyżby Kou poprosił go o pomoc?
Nie, to wydawało się być snem, z którego zaraz się obudzę i wrócę do rzeczywistości. Rzeczywistości, w której nie Akira nie będzie obecny w moim życiu. Będę sam, w dużym łóżku, jedynie z zapachem blondyna, który pozostał po nim na mojej poduszce. Wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju, kierując się do bardzo dobrze znanej mi kuchni. Reita już tam był.
- Wstałeś już? - Zapytał z lekkim uśmiechem, kiedy tylko wyczuł moją obecność. Kiwnąłem głową na potwierdzenie i usiadłem na na przeciwko niego.
- Akiś, chciałem.. - Zacząłem, ale ten przerwał mi gestem dłoni.
- Wiem, Takanori, ale nie chcę o tym rozmawiać. - Odpowiedział i wstał od stołu zabierając swoje brudne naczynia. - Zaraz podam ci twoje śniadanie, a potem dam ci czyste ubrania.
Chwilę po tym, przede mną stał talerz z kanapkami. Uśmiechnąłem się do siebie, doskonale wiedząc, że to jedyny popis kulinarny basisty. Kiedy tylko blondyn zniknął, poczułem się tak bardzo samotnie. Nawet ze mną nie porozmawiał, zignorował mnie. To bolało najbardziej.
Idąc tak, mijałem wille i domy, które, jak myślałem, należały do wpływowych ludzi. Osobiście, musiałem przyznać, te budynki mnie zachwycały. Ja jeszcze nie mogłem sobie na to pozwolić. Może kiedyś, kiedy wybiję się muzycznie na szczyt, kupię taki dom i zamieszkam w nim z osobą, którą kocham. W moich wyobrażeniach to nadal był Akira.
Mijając kolejne domy, stwierdziłem, że nie trafię tędy nigdzie. Przypuszczałem, że do domu mam dość daleko, więc wyjąłem telefon i wybrałem numer do Uruhy. Przy kolejnych sygnałach traciłem nadzieję, że odbierze, ale dopiero zrobił to po przedostatnim sygnale.
- Słucham? - Po głosie można było wyczuć, że jest bardziej wstawiony.
- Uruś, nigdy nie byłem w tej okolicy, i nie wiem jak mogę się stąd dostać do domu. - Powiedziałem na jednym wdechu, bo może to i dziwne, ale bałem się ciemności. Właśnie zaczynało się ściemniać, a ja byłem coraz bardziej przerażony.
- Kotek, powiedz mi dokładnie, gdzie jesteś? - No tak, po alkoholu różne rzeczy się mówi. Odwróciłem się przodem do małego domku, aby dojrzeć numer budynku.
- Dom z nr 74, Kou. - Głos mi zadrżał, kiedy tylko usłyszałem w pobliżu jakiś szelest. - Mógłbyś po mnie wyjść?
- Nooo, w sumie tak, ale niedługo wpada Shiro! - Prawie krzyknął z podekscytowania. - Ruks, przyjdziemy razem. Czekaj tam na nas.
- Dobrze, pa. - Rozłączyłem się i rozejrzałem zaniepokojony. Nic nie usłyszałem, więc odetchnąłem. To nie było normalne, że się bałem. Wydawało się to być chore.
Stałem i stałem, patrząc co chwila na telefon, sprawdzając godziny. Piętnaście minut, tylko piętnaście minut, które dla mnie były niczym piętnaście godzin. Powtarzałem sobie w myślach, że już niedługo przyjdą, że będę bezpieczny. Wiedziałem jednak, że dopóki się nie zjawią, ja nadal będę drżał ze strachu, w obawie przed niebezpieczeństwem.
Parę minut później znowu usłyszałem ten sam szelest, tyle, że głośniejszy. Czułem, że coś się do mnie zbliża, ale nie poruszyłem się. Strach skutecznie mnie paraliżował. Rozejrzałem się, zaraz po czym zauważyłem dziwne światła zmierzające w moją stronę. Cofnąłem się, plecami zaś opierając się ogrodzenie. Wydawało mi się, że to coś bardziej się rozpędza. Wrzasnąłem głośno, za chwilę czując ból i przerażającą ciemność.
***
Obudziłem się, czując okropny ból pleców i głowy. Promienie słoneczne przeraźliwie drażniły moje oczy, w skutek czego, odwróciłem głowę w przeciwną stronę. Uchyliłem szerzej oczy, chcąc upewnić się, gdzie się znajduję. Podejrzewałem też, że jestem u Kouyou.
Poza ciszą, nie udało mi się nic innego usłyszeć. Taka dziwna pustka kryła się w czterech ścianach pokoju. w którym obecnie przebywałem. Czułem się też dziwnie, bo nie znałem tego pomieszczenia, nie wiedziałem do kogo należy. Może jest to dom nr 74?
Nie, to było najmniej prawdopodobne. Napewno zjawił się tam Kouyou z Yuu, i zabrali mnie do siebie, chociaż...
Usiadłem na łóżku, lekko krzywiąc się z bólu. Moją uwagę przykuł wielkie zdjęcie wiszące na ścianie. Miałem wrażenie, że już gdzieś je widziałem. Takich rzeczy się nie zapomina, jednak ja nie potrafiłem sobie przypomnieć skąd je znam. Próbowałem odszukać je w pamięci, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, próbując przy tym znaleźć coś, co pomoże mi skojarzyć fakty. W kącie dostrzegłem bas, wyglądał bardzo znajomo.
- Reita... - szepnąłem, a w moich oczach zaczęły pojawiać się łzy. Trafiłem do... Reity. To było takie dziwne, bo nie wiedziałem jak się tam znalazłem. Czyżby Kou poprosił go o pomoc?
Nie, to wydawało się być snem, z którego zaraz się obudzę i wrócę do rzeczywistości. Rzeczywistości, w której nie Akira nie będzie obecny w moim życiu. Będę sam, w dużym łóżku, jedynie z zapachem blondyna, który pozostał po nim na mojej poduszce. Wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju, kierując się do bardzo dobrze znanej mi kuchni. Reita już tam był.
- Wstałeś już? - Zapytał z lekkim uśmiechem, kiedy tylko wyczuł moją obecność. Kiwnąłem głową na potwierdzenie i usiadłem na na przeciwko niego.
- Akiś, chciałem.. - Zacząłem, ale ten przerwał mi gestem dłoni.
- Wiem, Takanori, ale nie chcę o tym rozmawiać. - Odpowiedział i wstał od stołu zabierając swoje brudne naczynia. - Zaraz podam ci twoje śniadanie, a potem dam ci czyste ubrania.
Chwilę po tym, przede mną stał talerz z kanapkami. Uśmiechnąłem się do siebie, doskonale wiedząc, że to jedyny popis kulinarny basisty. Kiedy tylko blondyn zniknął, poczułem się tak bardzo samotnie. Nawet ze mną nie porozmawiał, zignorował mnie. To bolało najbardziej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)