piątek, 19 czerwca 2015

List (Reituki) - One Shot

 Siadam na rogu łóżka, które do niedawna dzieliliśmy. Trzymam w dłoniach kopertę i zastanawiam się, czy ją otworzyć. Boję się tego, co ujrzę, co przeczytam. Wiem, jestem winny - jestem jedyną osobą, która ponosi za to wszystko odpowiedzialność. Gdybym mógł cofnąć czas, nie doszłoby do tego wszystkiego. Nadal budziłbym się przy twoim boku, witając dzień namiętnym pocałunkiem.
 Zbieram się w końcu na odwagę i rozrywam delikatnie papier. Syczę cicho, kiedy przez przypadek zacinam się w palec. Śmieję się, widząc przed oczami twoją reakcję. Jestem niezdarą, ale ty to we mnie kochałeś. Nie tylko to, sporo było rzeczy, które uwielbiałeś. Nawet moje lenistwo, choć cały czas narzekałeś, że muszę się w końcu ogarnąć. Chciałem to zrobić, dla ciebie, jednak na to już było za późno.
 Wyjmuję ze środka kartkę, spryskaną wcześniej twoimi perfumami. Łzy natychmiast napływają mi do oczu, ale nie będę ich zatrzymywał. Gdybyś wiedział, jak bardzo żałuję...

 Ukochany,
Akira, mój Aniołku. Nie wiem od czego zacząć, tak bardzo trzęsą mi się dłonie, że nawet nie jestem w stanie utrzymać długopisu. Mój charakter pisma w tej chwili jest tragiczny. Mam nadzieję, że będziesz mógł mnie później rozczytać. 

 Jest tyle rzeczy, o których chciałbym tutaj napisać, jednak nie starczy na to wszystko tutaj miejsca. 
Pamiętasz, jak doszło do tego wszystkiego? Nie spodziewaliśmy się takiego obrotu wydarzyć, ale niestety, stało się. Zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo byłem wtedy szczęśliwy? Z samego faktu, że chociaż w taki sposób mogę Cię mieć przy swoim boku? Mojej radości nie dałoby się opisać w żaden sposób. Serce biło mi wtedy jak szalone, a ja wiedziałem już, że to może być początek czegoś niezwykłego. Nie spodziewałeś się tego, prawda? Dlatego postanowiłeś to zakończyć? 

 Tamten wieczór ... Na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Ta kolacja, świece, czułe pocałunki. To było tak magiczne, że aż straciłem głowę. A przecież zaczęło się tak niewinnie - pocałunkiem w moją szyję. I twoje słowa, że kolejne muszę dobrze wykorzystać. Nie rozumiałem, co masz na myśli. 
Spojrzałem niepewnie w Twoje oczy, a po chwili nasze usta połączyły się w pełnym pożądania pocałunku, który jeszcze do niczego nie prowadził. Następny i kolejny ...

 Bałem się tego, co może nastąpić, wiesz? Nie byłem pewny, czy oboje chcieliśmy tego samego. Nie wiem, dlaczego nie zaprotestowałem? "Czytasz mi w myślach, piękny", Twój szept, który przyjemnie owiał moje ucho. W ułamku sekundy Twoje dłonie pozbyły się koszulki, zaczynając wędrówkę po moim nagim ciele. Z moich ust wydobywały się niekontrolowane jęki rozkoszy... A potem.. sam wiesz, co się potem stało.

 Kochałem Cię, nie wiesz jak bardzo. Wiedziałem, że nie jesteś w stanie przyjąć mojej miłości. Bałeś się tego uczucia jak ognia, w którym mógłbyś spłonąć. Ale jedno wiedziałem na pewno - gdybyś się poddał, spłonąłbyś ze mną, w moich ramionach, w pocałunku złączonym z moimi ustami.

 Nie wiem, kiedy nie wytrzymałem. Coraz częściej z moich oczu wypływały morza łez. Cierpiałem, a Ty wiedziałeś o tym, jednak nie mogłeś nic zrobić. Między nami wyrastał coraz większy mur, którego nie mogliśmy przebić. Moje serce, jak zarówno Twoje, rozpadało się na coraz mniejsze kawałki; było już nie do uratowania, choćby nie wiem, co miało nastąpić.

 Po pewnym czasie zaprzyjaźniłem się z pewnym Ostrzem, które ukoiło na jakiś okres cały mój ból. Kiedy powracał moje nadgarstki pokrywały głębokie, krwistoczerwone kreski, na których widok na moich ustach pojawiał się uśmiech. W końcu przestało mi to wystarczać, więc postanowiłem sięgnąć po coś innego ...

Twój na zawsze.
Takanori


Easy Come, Easy Go (Aoi x Uruha, pobocznie Reita x Uruha)

 - Co robisz dzisiaj wieczorem? - zapytałem nieśmiało ciemnowłosego.
- W zasadzie nic - odparł i spojrzał na mnie podejrzliwie. - Dlaczego pytasz?
- Pomyślałem, że może byśmy się na jakieś piwko umówili, co? Mam akurat wolną chatę i...
- A co na to twój chłopak, Akira, tak? Nie będzie mnie potem szukał po całym Tokio? - przerwał mi z uśmiechem.
- Nie, co ty - mruknąłem. - Nie chcę siedzieć w domu sam, a on wraca dopiero jutro w południe.
- Pomyślimy, Kouyou - Yuu spojrzał na mnie jakoś tak ... inaczej i odszedł. Serduszko troszkę mocniej zabiło, a ja tylko pomyślałem o moim rozpadającym się związku.
 W sumie trwało to od dłuższego czasu, od około sześciu miesięcy. Nie układało się między nami, ale każda próba zakończenia tego gówna kończyła się jednym, czyli braniem mnie na litość. Były łzy, prośby, obietnice zmiany, że jakoś się ułoży. Byłem głupi, że mu ulegałem, ale Akira taki był. Doskonale wiedział, że mam miękkie serce i wykorzystywał to przeciwko mnie. W zeszłym tygodniu minęło dokładnie trzynaście miesięcy wiecznych kłótni i rozczarowań.
 Na początku, jak się pewnie domyślacie, było słodko i kolorowo. Obaj staraliśmy się, aby ten związek prosperował jak najlepiej. Była chemia, były urocze słówka, pocałunki pełne namiętności. Aż w końcu - BANG! - rozsypało się po całości, a ja jak ten ostatni debil, próbowałem wszystko ratować, bo Akirze się nie chciało nic z tym robić, udając, że nadal jest tak jak było, ale niestety - mylił się.
 Akurat tego dnia było cholernie zimno. Stałem przed studio trzęsąc się jak osika, próbując palić papierosa. Ręce drżały jak opętane, włosy rozrzucane były przez wiatr w każdym możliwym kierunku, szczególnie umiejscowując się na mojej twarzy.  Warknąłem cicho i objąłem się jedną ręką w pół, usiłując utrzymać choć odrobinę ciepła.
 - Rzuć palenie, bo to szkodzi - usłyszałem za sobą i odwróciłem się twarzą do rozmówcy.
- Odezwał się ten, który nie pali - jęknąłem czując potężne uderzenie zimnego wiatru.
- Zimno ci? - zapytał, po czym zdjął swoją kurtkę i okrył nią moje ramiona.
- Dzięki, nie trzeba było - mruknąłem tylko. - I tak miałem za chwilę wracać.
 Zgasiłem papierosa i skierowałem się ku wejściu. Chciałem się trochę ogrzać, bo gdybym postał na tym chłodzie jeszcze jakiś czas, jutro nie byłoby ze mnie żadnego pożytku.
 - Zastanowię się jeszcze i dam ci odpowiedź - usłyszałem za sobą. Zagryzłem wargę starając się nie wybuchnąć śmiechem i tańcem radości.
- Twoja kurtka - ściągnąłem okrycie i podałem je właścicielowi. - Nie każ mi zbyt długo czekać - uśmiechnąłem się i poszedłem do automatu z kawą. Wybrałem gorącą czekoladę, ująłem kubeczek w dłonie i skosztowałem tego cudownego napoju. Błogość przerwał mi dźwięk własnego telefonu. A dzwonił nie kto inny, jak Akira. Mój "prawie" były chłopak.
 - Skarbie, gdzie jesteś? - zapytał podenerwowany. - Miałeś być w domu pół godziny temu. Stało się coś? - wywróciłem teatralnie oczami, a w zasięgu mojego wzroku pojawił się Aoi. Uśmiechnąłem się mimowolnie kontynuując rozmowę.
- Nie, zostałem chwilę dłużej, bo chciałem jeszcze trochę poćwiczyć - odpowiedziałem rozkoszując się już ostatnim łykiem płynnej słodyczy.
- Wracaj już do domu, dobrze? Nie chcę siedzieć sam - zgniotłem kubeczek z całej siły zaciskając pięść.
- Za chwilę będę - rzuciłem tylko i rozłączyłem się. Nie chciałem wracać do domu, ale wiedziałem, że jeśli tego nie zrobię, znowu będą pretensję, że nie miał się kto zająć tym życiowym niedorajdą. Przecież on nic nie zrobi, póki nie pokażesz mu palcem.
- Stało się coś? Minę masz taką jakby odechciało ci się żyć.
- Heh - zaśmiałem się. - Nic się nie dzieje, tylko znowu się zaczyna. Biedactwo nie ma się czym zająć.
- Oj, młody. Powinieneś to zakończyć jak najszybciej, bo później najtrudniej będzie z tego wyjść. Zrób to, póki nie jest jeszcze za późno - starszy podszedł do mnie i przytulił mocno, muskając ustami mój policzek. - Odezwę się później, okej? Mam twój numer, będę dzwonił.
- Umm - mruknąłem w odpowiedzi. - Mam nadzieję, że obejdzie się bez większych akcji.
- Trzymaj się i do zobaczenia - pożegnaliśmy się, a ja udałem się do wyjścia.
***
- Nie rozumiesz, że się martwiłem?! Nie mogłeś zadzwonić lub napisać, że wrócisz później?!
- Nie krzycz - jak nigdy byłem aż za bardzo opanowany. - Miałem to zrobić, ale zająłem się czymś innym i kompletnie wyleciało mi to z głowy.
- Ja czekam jak głupi aż się odezwiesz, a ty co?! Żadnego słowa wyjaśnienia! - Akira na prawdę był wkurzony, jednak nic sobie z tego nie robiłem. Dziś miałem tyle odwagi, by stawić temu czoła.
- Nie widzisz, co się z nami dzieje? - zapytałem, a blondyn od razu uraczył mnie pytającym wzrokiem. No tak, przecież według niego jest wszystko w porządku.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi? Przecież nic się nie dzieje.
- Kłócimy się od dłuższego czasu, ostatnio nawet o głupoty. Nie widzisz, że się od siebie oddalamy?
- My się od siebie oddalamy?! To ty przez cały czas wszczynasz kłótnie o pierdoły, a potem masz pretensje do całego świata, że coś się dzieje. Nic się nie dzieje, kocham cię - jego obrona i postawa już mnie nie ruszała w żaden sposób. Zachowywał się tak jakby żył w swoim świecie, gdzie istnieje tylko on i jego idealna wizja życia.
- Jest ktoś, kto pojawił się w moim życiu. Zrozum, mam wątpliwości, co do nas - odpowiedziałem spokojnym tonem. - Już nie jest tak jak wcześniej. Psuje się, ale ty tego nie widzisz, bo nie chcesz. Nie rozumiesz, że się męczę? Ty też, choć nigdy się do tego nie przyznasz.
- Nie zostawisz mnie - szepnął tylko. - Nie odejdziesz, bo mnie kochasz.
- Zdziwisz się - odparłem ledwo słyszalnie. - Yuu jest na dobrej drodze ku temu.
***
 - Nie sądziłeś, że będziemy się spotykać, prawda? - czarnowłosy przerwał milczenie i skupienie oglądanym filmem.
- Nie mogę w to uwierzyć - uśmiechnąłem się czując ciepło gdzieś w okolicy serca.
- Ja też - przysunął się do mnie, objął ramieniem moje kolano i ucałował je.
Rozczulił mnie ten widok - Yuu wyglądał tak niewinnie. Leżeliśmy u niego w łóżku oglądając film, który leciał by leciał. Byliśmy zajęci sobą, stworzyliśmy nasz prywatny świat. Pocałunkom i przytulaniu nie było końca. Pewnie większość z was zastanawia się, czy aby nie za szybko. Właśnie teraz uświadomiłem sobie, że mój związek już dawno temu odleciał w niepamięć. Trzeba to było w końcu zakończyć, raz na zawsze.
***
 To, co łączyło mnie i Yuu trwało dokładnie czterdzieści siedem dni, osiemnaście godzin, piętnaście minut. Tak, liczyłem każdą sekundę przebywając z tak wspaniałym człowiekiem.
Relacja, która nas łączyła skończyła się równie szybko i niespodziewanie, tak jak się zaczęła.